środa, 22 października 2008

my mamy zegarki,oni maja czas








Dotarlismy do Varanasi.W optymistycznych zalozeniach przed wyjazdem obstawialem,ze dotrzemy do Guwahati,czyli bramy do stanow polnocno-wschodnich okolo 21-22.10,ale Indie plany nam zweryfikowaly i puszcza nas tam dopiero 27.10.Opoznily nas troche problemy ze zdobyciem permitu (dzis podobno juz wyrobiony,czekamy na maila z jego skanem) i brak biletow na kolej z Varanasi do Guwahati.No nic,jesli gdzies trzeba utknac to Varanasi jest naprawde dobrym na to miejscem..

Jesli gdzies poczucie czasu przestaje byc najwazniejsze,to na pewno w Indiach jako takich a w Varanasi w szczegolnosci.Indie same w sobie ucza cierpliwosci,dzis na przyklad nasz pociag z delhi mial 3h spoznienia,z czego polowe spowodowala biedna hinduska ktora wywinela chalupca wychrzaniajac sie na schodku pociagu prosto na peron a druga polowe przeczekalismy w polu,jakies 1.5km od stacji koncowej.

Wlasnie wrocilismy z oddalonych od centrum ghatow gdzie pali sie miejscowa biedote,ktora nie stac na pochowek i spalenie drozszym(lepszym) drewnem.Ciala pala sie wiec powoli,a rodzina i przypadkowi przechodnie siedza i patrza.Siedzielismy z nimi jakies pol godziny,zaledwie kilkanascie metrow od stosow.Doswiadczenie ktore na pewno uczy pokory wobec czasu,majacego w Indiach zupelnie inny wymiar niz ten znany nam na co dzien..

Pozdrowienia z Varanasi